Kilka słów o... Kacu. Co to jest po nasemu...?
Zbliża się Nowy Rok, zabawa sylwestrowa, więc jako producent win i okowit czuję się w obowiązku napisać kilka słów o kacu, ponieważ, dla części z nas, miejmy nadzieję, dla niezbyt wielu bywa to kompan, z którym się 1 stycznia rozpoczyna nowy etap życia.
Najważniejszy fakt, który należy o kacu znać, ta taki, że kaca najlepiej nie mieć. Tyle, że stan nazywany kacem jest naturalną reakcją organizmu na wypicie nadmiernej ilości alkoholu, a pijąc nasze pyszne domowe wina lub aromatyczną, rozgrzewającą okowitę o nadmierną ilość nietrudno. Upijanie się do nieprzytomności oczywiście odradzam, chciałbym natomiast podzielić się kilkoma cennymi rada i obserwacjami, popartymi własnym doświadczeniem, które mogą przydać się nawet amatorom, którzy okazjonalnie spożywają kilka lampek wina.
1. W imię Ojca i Syna, nie mieszaj wódki i wina...
Pierwsza i podstawowa, stara jak sam alkohol zasada, to: nie mieszać. Produkujemy wina, cydry i okowity. Jeżeli chcecie tylko zdegustować, to śmiało możecie wypróbować różne rodzaje alkoholi z naszej Manufaktury, po dwóch łykach wina i kilku kropelkach wódki owocowej kac na pewno wam nie grozi. Jeżeli przewidujecie jednak wypić trochę więcej, radzę trzymać się jednego rodzaju alkoholu, czyli albo wino albo wódka. Nie stanowi natomiast problemu skosztowanie różnych smaków okowit, ponieważ są w ten sam kilkakrotny sposób destylowane.
W wielkim skrócie proces produkcji owocowej można opisać następująco: dobór surowca, naturalna fermentacja, kilkakrotna tradycyjna destylacja i leżakowanie w odpowiednich warunkach. Nie dodajemy żadnych środków aromatyzujących, koloryzujących ani cukru. Naukowcy nie mają jeszcze jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, co dokładnie to jest, które reakcje powstające po spożyciu większej ilości alkoholi odpowiadają za powstawanie kaca, ale wiedzą na pewno, że prawdopodobieństwo jego powstania i nasilenie zwiększają alkohole słodkie i wódki gatunkowe. Nie chcę tym powiedzieć, że po okowicie Maurera nie ma kaca. Wszystko oczywiście zależy od ilości spożycia, sposobu picia, organizmu pijącego, ale pijąc okowitę i nie mieszając z innymi rodzajami alkoholu zdecydowanie zmniejszymy dolegliwości towarzyszące kacowi.
2. Przepitka i zagryzka
Ważne jest nie tylko to, żeby alkoholi nie mieszkać, ale także to, z czym się je zestawia. Picie na tzw. pusty żołądek prawie zawsze kończy się źle. Warto więc przygotować odpowiednią „przepitkę i zagryzkę”, żeby zapobiec pojawianiu się kaca.
Dobrym uzupełnieniem okowit będą naturalne soki owocowe z naszej Tłoczni Maurera, szczególnie z czarnych porzeczek, rabarbarowy, selerowy, śliwkowy czy jabłkowy.
Popijanie spożywanego alkoholu sprawia, że zostaje on rozrzedzony i jego oddziaływanie na nasz organizm jest mniejsze. Podobne działanie ma tzw.„zagryzka”. Nie tylko jest smacznym dodatkiem, ale wypełnia żołądek i w ten sposób zmniejsza się negatywny wpływ na nasze ciała, a co za tym idzie późniejszy kac. Polecam kiszone ogórki, dobre, tradycyjne wędliny i oczywiście rybki.
3. Ruch
Spożywanie alkoholu w trybie biernym, czyli siedząc i popijać to nie najlepsze rozwiązanie. Taniec podczas imprezy zwiększa metabolizm organizmu co powoduje lepszy rozkład alkoholu. Spacery podczas spożywania także dobrze wpływają na zmniejszanie kaca, wiem to z doświadczenia, gdyż podczas tzw. „kolędowania” spożywało się dużo alkoholu przemieszczając się z domu do domu, odwiedzając znajomych i z reguły na drugi dzień człowiek wstawał zdrowy.
4. Ciężka praca
My, górale, mamy mocne głowy. Od czasu do czasu jednak przydarza się kac każdemu, przydarzył się i mnie, zwłaszcza, kiedy byłem jeszcze młody. Na „baciarkę” (czyli taki góralski odpowiednik imprezy) chodziło się do okolicznych wsi, oddalonych o kilka kilometrów. Pijało się tam różne trunki, mniej lub bardziej wiadomego pochodzenia, często wyznając towarzyszącą młodości zasadę, że im więcej i im różnorodniej, tym lepiej. Skutki bywały czasami bardzo dotkliwe, zwłaszcza, że po skończonej imprezie trzeba było jeszcze na piechotę wrócić do domu. A jako, że wychowałem się na wsi, w gospodarstwie, gdzie pracowało się dużo i ciężko, ze względu na górzystość terenu, dni po „baciarce” nie należały do najłatwiejszych… Jeszcze człowiek dobrze nie zasnął, a już „piecka, uwijacka”, bo trzeba wstawać wiązać snopki albo składać siano. Dobrze wówczas rozumiałem słowa wiersza „Kac” Wandy Czubernatowej:
„fto nimioł kaca
nie wiy co to smutek
kie kufo drewniano
ocka ropom skute
kie koty łupiom raciami o blachy
a wróble w bębny bijom
i dziuawiom dachy
suchość w cłowieku
od krztonia do dusy
a bolom cie pazdury i kudły i usy…”
Jeszcze trzeba było przed rodzicami udawać, że się człowiek jako tako trzyma, wrócił przed dwunastą i wypił dwa niecałe kieliszki na rozgrzanie. Udawało się tak, że bez gadania się brało do roboty, więcej nawet, pracowało się szybciej i efektywniej niż inni, żeby pokazać, że jest się w dobrej formie i za tydzień znowu można spokojnie na „baciarkę” pójść i żaden snopek słomy ani żadna kopa siana na tym nie ucierpi.
Skutek był taki, że przez pierwszą godzinę przeżywało się męczarnie, kac się panoszył po całym ciele i człowiek myślał, że do przerwy obiadowej to na pewno nie wytrzyma. Stopniowo jednak przychodziło skupienie na pracy a nie na dolegliwościach i nie tylko się do obiadu wytrzymywało, ale nawet zjadało się go ze smakiem. Czy to rzeczywiście efekt ciężkiej fizycznej pracy czy przebywania na świeżym powietrzu, czy tego, że w ferworze pracy nie było czasu o kacu myśleć? Tego nie wiem, ale działało.
Moja rada to: na drugi dzień zamiast leżeć i myśleć, jak was wszystko bardzo boli, wstańcie i zabierzcie się za realizację noworocznych postanowień. Efekt gwarantowany!